Oddech

    Duszę się, przestrzeń wokół mnie robi się coraz ciaśniejsza. Niczym cztery ściany, ciągle zgniatające poczucie mojej perspektywy. Na pewno znacie to uczucie kiedy nas tak bardzo ograniczają. Chyba już się pogodziłem, iż tak bardzo mnie ograniczyły. Chciałbym je rozwalić, rozpieprzyć w drobny mak, połamać na nich pięści, lecz ja już chyba nie mam siły, brak mi oddechu.
    Duszę się, brakuje mi powietrza, a każdy oddech jest coraz cięższy, coraz trudniej mi go zaczerpnąć. Paradoksem jest iż, nie brakuje mi odwagi, aby wstać i wyjść z tego pokoju. Bardziej brakuje planu na to co dalej. To nie jest strach, to nie jest lęk, to jakaś dziwna bezradność, to kajdany i łańcuchy przytwierdzone do moich kończyn. Ograniczające moje ruchy, może już oszalałem, zatraciłem się w tej bezkierunkowej egzystencji nie znając swojej ścieżki.
    Duszę się, choć we mnie nadal płonie ten ogień pełen optymizmu, i głodu spalania. Teraz spalam sam siebie, tak cholernie czując jak pozostaje popiół we mnie. Dręczony przez te same demony, gdzieś uśpione w zakamarkach mojej pokręconej osobowości. Dające o sobie znać w chwilach samotności, smutku, ciemną nocą. Każdy je ma, to nasi starzy przyjaciele. Wy też z nimi walczycie w momencie kiedy rozum śpi, one zaczynają swój taniec. Przebłyski z przeszłości, tajemnice, słowa, czyny.
    Duszę się, i choć każdym centymetrem ciała czuje, że to nie moje miejsc,e nie mój czas. Trwam w tej agonii, wegetując, egzystując. Choć chęć zmiany czegokolwiek jest olbrzymia, brak mi sił, chyba już jestem na maxa zmęczony. Nieustannie czując, iż coś we mnie brakuje. Nieustannie czując się, jak ten jeden pieprzony puzzel, tak niekompletny, tak bardzo niepasujący do całej układanki.
Ta rutyna, ten pośpiech, ten pęd, tylko więcej dalej. Tak bardzo chce już wysiąść z tego autobusu, przepełnionego tyloma zmęczonymi ludźmi, jadącymi bez biletu w jedną stronę.
Tak bardzo chce tylko popatrzeć w bezchmurne i tak okrutnie niebieskie niebo. Wiem, że ty też o tym podświadomie marzysz.
Jednak ciągle się duszę, duszę się nieustannie w tych czterech ścianach. Tak daleko od domu, skazując sam siebie na emigracyjną banicje. Dosłownie i w przenośni. Czas wracać do domu.
    Duszę się, oplątany sam swoimi myślami, przeszłością która mnie wypełnia, teraźniejszością która mnie oplotła, i przyszłością która jest tak zajebiście skryta za mgłą moich demonów.
Ten sam harmonogram, ten sam plan tygodnia. Praca, weekend, flacha imprezy.
Te same twarze, te same scenerie, ta sama rola odgrywana w tym pieprzonym teatrze od tylu lat.
Choć od tylu lat leci już ostatni akt, ja wciąż wypowiadam pierwszą kwestie.
    Duszę się, nieustannie popełniając te same paskudne błędy, kompletnie się na nich nie ucząc..
Będę walczyć, muszę walczyć, w ręku dzierżę ten miecz, o który nigdy nie prosiłem. Wrzucony na arenę pełną wilków, stoję samotnie po środku. Muszę zadawać te ciosy, choć wcale tego nie chcę.
Muszę wyjść z tego przeklętego pokoju. muszę zrzucić te kajdany kurwa. Jednak czemu nie mogę tego zrobić, dla czego biję się z myślami, stopniowo tracąc nadzieje na happy end.
Chciałbym tylko zaczerpnąć ten jedne głęboki oddech, i zachłysnąć się świeżym powietrzem, czując jak wypełnia moje płuca.
Nie wiem czy moje oczy zaświecą tym jasnym blaskiem, zawsze wołały oglądać brudną realną rzeczywistość, niż wyimaginowany, wręcz plastikowy świat z naszych reklam. Też to widzisz.
Może nigdy nie będzie dane mi zaczerpnąć tego oddechu o którym wspominałem, Może warto pogodzić się z rzeczywistością i samym sobą.  Może warto się dostosować do otoczenia może.....
może to jednak rzeczywiście nie mój czas i miejsce...


Z pozdrowieniami dla wszystkich z planem na życie i tych bez niego,!
oby wam się udało odnaleźć porządek w chaosie, którego tak zajebiście  nie rozumiemy.
evo,

Komentarze

Popularne posty